"Gazeta w Katowicach"


KOMUNIKACJA. Czy dziś zostanie przesądzony los tramwajów?

Tramwaje w czarnych kolorach

 

Czarne chmury wiszą nad tramwajami i tramwajarzami. Wniosek o likwidację linii nr 14 złożyły już władze Mysłowic. "Ósemka" ma zniknąć z Piekar Śląskich. Władze Dąbrowy Górniczej i Gliwic chcą zastąpić tramwaje autobusami.

Oczywiście chodzi o pieniądze. O finansowanie komunikacji tramwajowej w przyszłym roku spierają się gminy z zarządem województwa. Co bardziej zapobiegliwi przygotowali sobie plany awaryjne - na wypadek, gdyby zarząd na tramwaje pieniędzy nie dał.

- Złożyliśmy już do wojewody wniosek o likwidację linii nr 14 [kursuje z dworca PKP w Mysłowicach, przez Szopienice, do pl.Alfreda w Katowicach - przyp. red. GW] - przyznaje Adam Dzieża, wiceprezydent Mysłowic i odsyła do sekretarza miasta.

- Ten tramwaj w naszym mieście jeździ pusty, pasażerów ma dopiero w Katowicach, a kiedy przejeżdża wąskimi uliczkami Mysłowic, to niektórzy mieszkańcy mają małe trzęsienie ziemi. Przedsiębiorstwo Komunikacji Tramwajowej nie ma pieniędzy na remont torowiska, stąd nasz wniosek - tłumaczy sekretarz miasta Wojciech Dobiński. W miejsce tramwaju wprowadziliby autobus.

Wcale ten pomysł nie podoba się władzom Katowic. - "Czternastka" jest starą linią, ma swoich stałych pasażerów i należy się zastanowić nad jej likwidacją. Trudno potem przywrócić do życia to, co się zlikwiduje - uważa Józef Kocurek, wiceprezydent Katowic.

"Ósemka" z Piekar też ma niewielu pasażerów, z kolei w Gliwicach władze rozważają możliwość zastąpienia &czwórki" autobusami na gaz. O autobusach zamiast tramwajów myślą też władze Dąbrowy Górniczej.

Tymczasem pomysł na uzdrowienie fatalnej sytuacji PKT pojawił się w połowie roku, a receptą na finansową chorobę tramwajów miał być Komunikacyjny Związek Komunalny GOP. Powstał on na początku lat dziewięćdziesiątych. Dziś organizuje komunikację autobusową dla 23 śląskich i zagłębiowskich gmin. System jest prosty: gminy wpłacają do kasy związku odpowiednie kwoty, ten zaś ogłasza przetargi i wykupuje usługi u rozmaitych przewoźników. Czuwa także nad rozkłądami jazdy, ustala ceny biletów. Podobnie miałoby się dziać w tramwajach. Dzięki takiemu rozwiązaniu skończyłby się biletowy galimatias, bo od stycznia przyszłego roku w autobusach i tramwajach obowiązywałby jeden bilet i jedna cena.

Ale tu zaczynają się kłopoty.

Zarząd KZK GOP (w jego skłąd wchodzą prezydenci: Sosnowca, Gliwic, Chorzowa, Zabrza, Katowic, Bytomia i burmistrz Czeladzi) domaga się, aby w finansowanie komunikacji tramwajowej włączył się zarząd województwa. Miałby on przekazać w przyszłym roku do KZK 46 mln zł na tzw. zintegrowaną komunikację. Ta kwota według symulacji KZK pokrywałaby koszty działania komunikacji ponadlokalnej. Za linie miejskie płaciłyby oczywiście miasta. Stanowisko zarządu województwa jest jednak twarde. - Damy tyle, ile możemy, ale na pewno nie aż tyle - mówi wicemarszałek Lucjan Kępka, członek zarządu województwa. - Dokładne kwoty podamy w przyszłym tygodniu.

Nieoficjalnie mówi się, że KZK GOP ma szansę na ok. 28 mln zł.

Dziś obradować będzie w Katowicach zgromadzenie KZK. To ostatnia szansa, aby uratować pomysł integrowania autobusów z tramwajami. 15 listopada upływa termin zamykania gminnych budżetów. Jeśli nie znajdą się w nich wydatki na tramwaje, upadnie pomysł integracji. Wicemarszałek Kępka twierdzi jednocześnie, że jeśli integracji nie będzie, zarząd nie da na tramwaje ani złotówki.

Większość prezydentów o wydatkach na tramwaje wypowiada się dość enigmatycznie, ogląda na inne miasta. - Zapłacimy, jeśli zapłacą inni i jeśli będzie to rozsądna kwota - mówi Tomasz Sołtysik, wiceprezydent Dąbrowy Górniczej.

Jasno stawiają sprawę tylko władze Katowic. - Rezerwujemy w budżecie na tramwaje 4-5 mln zł - mówi wiceprezydent Kocurek.

W najgorszej sytuacji są tramwajarze. Praktycznie mogą tylko czekać na przebieg wydarzeń, sami nie mają nic do powiedzenia. - Jeśli prezydenci nie dogadają się z zarządem województwa, możemy zacząć zwijać tory i zwalniać ludzi. Ponadstuletnie przedsiębiorstwo pójdzie z torbami - mówi Wojciech Kulawiak, dyrektor PKT. W jego firmie pracuje ok. 2,5 tys. ludzi.

Piotr Purzyński